Podobno pory roku w Xiamen zmieniają się z dnia na dzień. Jednego dnia nosisz krótkie spodnie, a drugiego nosa nie wyściubisz z mieszkania bez płaszcza i wtedy zaczyna się zima.
Przypuszczam że podobnie jest z przejściem zimy w wiosnę. Przypuszczam, bo jak dla mnie to tej zimy tutaj zbyt wiele nie było i ta wiosna jest w moich oczach jakaś taka oszukana bo nic nie zakwita. Nic nie zakwita bo wszystko ciągle ma liście i kwitnie bez przerwy.
Za to wczoraj zaczęło się, dla mnie, lato. Przypuszczam że nie była to żadna anomalia jak w lutym/marcu kiedy to na tydzień nagle zrobiło się super ciepło i duszno, a potem wszystko wróciło do normy i trzeba było grzejnik wyciągać z pudła.
28-29 stopni i od razu przypomniało mi się jak tu było gdy przyjechaliśmy pod koniec sierpnia. Nie zrozumcie mnie źle, nie ma jeszcze tak ciepło jak wtedy, ale od teraz obiady w restauracjach wydają się być kiepskim pomysłem.
Zaraz, dlaczego?
Po prostu wychodzenie z domu w okolicach południa jest bardzo kiepskim pomysłem. Wszystkie kobiety noszą już ze sobą parasolki, które w końcu spełniają się zgodnie ze swoją nazwą i chronią przed słońcem.
Klimatyzacja w sali (jednej, w tym semestrze mam zajęcia w jednej sali, tak żebym się nie namęczył za bardzo chodzeniem i szukaniem) jeszcze nie jest włączona, pewnie uruchomią w maju, na szczęście nikt nie przychodzi już w kurtce.
Od przyszłego tygodnia zaczynam egzaminy i zobaczymy jak tam się studenci spiszą tym razem, ciekaw jestem zwłaszcza tych nowych, bo Oni będą się prezentować po raz pierwszy, a jedna-dwie klasy z tych nowych nie jest zbyt skora do gadania, więc bardzo mnie ciekawi jak sobie poradzą.
I na takim egzaminowaniu zlecą mi następne dwa tygodnie, a właściwie to dwa tygodnie i jeden dzień bo po drodze pojawi się wolne z okazji pierwszego maja, co chociaż jest fajne to mi psuje cały plan semestralny.