Z samego ruszyliśmy na targ poranny by zjeść tam śniadanie, w końcu jedzenie z miejscowymi jest jedną z najlepszych rzeczy jeżeli chodzi o poznawania kraju w którym się przebywa.
Przypomniało mi się przy okazji pewne zdarzenie sprzed kilku dni gdy szliśmy do centrum Luang Namtha. Podjechał do nas na motorze Pan z Panią i podali nam karimatę, która wypadła June, a czego nie zauważyliśmy. Podjechali, oddali i zawrócili. To mnie nastawiło bardzo pozytywnie do tego kraju.
Po śniadaniu stwierdziliśmy że nie ma opcji i nie będziemy szli pieszo na dworzec autobusowy, wzięliśmy więc tuk tuk, czyli taką otwartą taksówkę i pojechaliśmy. Bilety zakupione na godzinę dwunastą i pozostało przeczekać dwie godziny.
Godzinę przed odjazdem rozlega się informacja po Laotańsku i angielsku że autobus przygotowuje się do odjazdu i trzeba się pośpieszyć. Ruszyliśmy więc do autobusu, wypełnionego już ludźmi i, na szczęście, naszymi plecakami. Poczekaliśmy i autobus ruszył pół godziny przed czasem.
Zatrzymywał się kilkukrotnie, w tym raz w okolicy wesela.
Chiny i Polskę łączy wiele rzeczy, w tym podejście do spożywania alkoholu w środkach transportu publicznego. Ani Polacy, ani Chińczycy nie przejmują się za bardzo jakimiś zakazami i jak chcą napić się piwa czy czegoś mocniejszego to piją.
Jak się okazuje, w Laosie potrafią przytrzymać autobus przez dziesięć minut by napoić Panów opuszczających wesele by wypili jak najwięcej przed wyruszeniem w drogę, ale żaden z tych Panów nie pił już w autobusie.
Muang Xay to stolica prowincji Oudomxay (Udomxay lub podobnie) i obecnie jakąś jedną czwartą miasta stanowią Chińczycy. Przyjechali to z różnych prowincji, głównie Hunan, pozakładali firmy i żyją.
Konsekwencje tego są takie że można znaleźć chińskie jedzenie, więc June była zadowolona, bo typowo Laotańskie potrawy Jej nie podchodziły, ale znalezienie taniego hotelu było już trochę trudniejsze.
Koniec końców i to się udało, więc po złożeniu plecaków ruszyliśmy do położonej na wzgórzu świątyni buddyjskiej połączonej ze szkołą dla mnichów. I tutaj coś o czym nie wiedziałem, mnichem w Laosie nie zostaje się na całe życie a jedynie na tak długo jak się chce. Oczekuje się od każdego mężczyzny by spędził przynajmniej jakiś czas jako mnich, więc na brak chętnych nie narzekają.