Xuzhou, Suzhou i jeszcze Xizhou. Człowiekowi te nazwy naprawdę mogą się pomylić. Można spróbować to zapamiętać o tak: Xuzhou to węgiel, Suzhou to piękne ogrody a Xizhou to oryginalna architektura z czasów dynastii Ming.
Innymi słowy Xizhou to Dali zanim Dali zostało wypełnione turystami.
Jak już wspominał Dali, a w szczególności stare miasto, znajduje się w fenomenalnym miejscu u podnóża gór i tuż nad brzegiem olbrzymiego jeziora Erhai (blisko 250 kilometrów kwadratowych), czyli widoki są niesamowite.
A skoro są niesamowite to postanowiliśmy z June wynająć skuter i pojechać do Xizhou, czyli jednego z ostatnich miast które mogliby chińscy turyści zniszczyć, a jeszcze tego nie zrobili.
Wokół jeziora można wybrać się na dwa sposoby: drogą płatną, lub bezpłatną, ale publiczną. Wybraliśmy tę drugą i ruszyliśmy przed siebie odwiedzając mnóstwo pobliskich miast i miasteczek. Oczywiście nie sposób objechać całego jeziora w jeden dzień, więc skupiliśmy się na dojeździe do Xizhou.
Po drodze zjedliśmy makaron na zimno i podładowaliśmy trochę akumulator w skuterze.
Jezioro ciągnie się niemiłosiernie, podobnie jak korek w którym nagle utknęliśmy bo ktoś postanowił zawrócić, a ktoś inny uznał że nie odpuści i się nie cofnie.
W końcu jednak dotarliśmy do Xizhou, które było ogromnym, ale to ogromnym zaskoczeniem. Owszem, czytałem o nim, ale absolutnie nie byłem na nie przygotowany. To naprawdę jedno z ostatnich autentycznych miast w tym rejonie. Dali i Lijiang były i są przebudowywane, za to wioski wokół jeziora Erhai, z Xizhou na czele, pozostają autentyczne.
Przynajmniej na razie bowiem i tutaj da się zauważyć wszechobecną pogoń do odnawiania, przebudowywania, zmieniania, czyli dostosowywania do standardów oczekiwanych przez chińskiego turystę masowego.
Wkrótce zniknie błoto z ulic, stare budynki zostaną odmalowane, dachy przebudowane, całe ulice zostaną wymienione na nowe, oryginalne sklepy zostaną zastąpione sklepami sprzedającymi to co wszędzie, a wokół wyrośnie olbrzymia baza hotelowa.
Pozostaje jedynie cieszyć się ze udało nam się to zobaczyć zanim do tego doszło.
Wracając skuter zaczął zwalniać i zwalniać, aż w końcu prawie się zatrzymał więc zrobiliśmy sobie, i jemu, godzinną przerwę na podładowanie akumulatorów, po której ruszyliśmy przed siebie.
Rezygnując z wąskich uliczek jechaliśmy już normalną drogą, jedynie od czasu do czasu, w przypadku wzniesień schodząc ze skutera i wlokąc go ze sobą. Godzina ładowania to jednak za mało. Do Dali dojechaliśmy z zawrotną prędkością 9km/h, ale dojechaliśmy.
Taka prędkość była jedyną możliwością by June usiadła w końcu za sterami tegoż poskramiacza dróg.