Rany…naczytałem się trochę złego o Aerofłocie, ale to chyba były opinie rusofobów, lub osób które najzwyczajniej w świecie miały pecha.
W drodze z Warszawy do Moskwy dostaliśmy ciastko, bułkę, kawałek chleba, do tego sałatkę z łososiem, mięso, ser i masło. Czyli jak na lotnicze jedzenie przyzwoicie. Porównując do Lufhtnansy która podrzuciła krakersy, lub Lotu który podrzucił wafelka wygląda to super. Nie pamiętam już co tam Katarskie linie zaoferowały, ale szału nie robiło.
Odprawa w Krakowie trwała króciutko i nie było żadnych problemów, tak jakby wyloty poza strefę Schengen nie były traktowane tak poważnie jak loty wewnątrz. Podobnie z odprawą celną w Rosji, tutaj także szybko szybko i po sprawie.
Koniec końców zameldowałem się zarówno w Moskwie jak i w Pekinie kilka minut przed planowanym przylotem, więc Aerofłotowi na plus trzeba także zaliczyć szybkość. Minusikiem będzie brak ciepłego drugiego posiłku w czasie lotu do Pekinu, co do tej pory było standardem, ale widać tak wyszło.
Gdzieś w tam w trakcie loty wystąpiły turbulencje i nie serwowano gorących napojów czego Chińczycy za bardzo nie rozumieli bo prosili o herbatę. Taki jest już urok podróżowania bez znajomości języków obcych. Zupełnie inną kwestią jest język w jakim przekazywano te informacje na pokładzie samolotu bo przyznam z ręka na sercu że sam miałem problemy z wyłapaniem tego o co dokładnie chodzi.
Chińczycy za granicą to ogólnie ciekawe stworzenia, zachowują się, przynajmniej na lotniskach, tak jakby byli u siebie, czyli głośno i brudno. Przy lądowaniach klaszczą, zresztą Rosjanie też. Taka ciekawostka lotnicza.
W Pekinie przy wchodzeniu do metra przeskanowano mój bagaż i stwierdzono że znajduje się tam długi pręt, który mam pokazać. Postawiłem się, zapytałem dlaczego, nie usłyszałem odpowiedzi, wyjaśniłem co to jest i zostałem puszczony dalej. To samo spotkało mnie później w metrze w Zhengzhou.
Pręt to drążek który leciał ze mną do Chin trzy razy, a dwa razy do Polski i nigdy nikt nie robił mi z jego powodu problemów. Widać taki miałem dzień ten poniedziałek. Musiałem naprawdę podejrzenie wyglądać.
Zhengzhou -> Xinzheng
Czyli jak mnie już June wyściskała udaliśmy się na huo guo, które chociaż jest takie samo jak w Changchun, to jednak inne, lepsze. Nie ma już takiej zapychającej ilości mięsa, zamówiliśmy mnóstwo warzyw, trochę tofu i wyszło naprawdę, naprawdę smacznie. Dociera do mnie powoli fenomen tego typu restauracji, bo to naprawdę przyjemnie tak sobie usiąść i samemu przygotowywać jedzenie, będąc mimo wszystko w restauracji. Ciągle daleko mi do typowego chińskiego uwielbienia, ale kto wie jak ta relacja jeszcze się rozwinie.
To co jest charakterystyczne dla Zhengzhou to fakt że linie autobusowe są tutaj niezwykle zmienne, nic nie jest stałe i w gruncie rzeczy to zawsze mnóstwo czasu traci się na szukanie autobusów do którejś ze stacji autobusowych, z których jakiś autobus może Cię zawieść do Xinzheng.
Do Xinzheng udało nam się dojechać wieczorem i jak padłem na łóżko tak zasnąłem.